Recenzja filmu

Pitbull (2021)
Patryk Vega
Andrzej Grabowski
Przemysław Bluszcz

W imię ojca

Choć Vega nie od dziś kręci kino ufundowane na moralności chrześcijańskiej, to "Pitbull" jest pierwszym w jego karierze filmem stricte religijnym.
W imię ojca
Patryk Vega najwidoczniej pozazdrościł Wojciechowi Smarzowskiemu nakręcenia dwóch różnych filmów o tym samym tytule. Tak jak on postanowił wrócić do filmu, który przyniósł mu największe uznanie, do "Pitbulla". Ten manewr wydaje się znamienny i zwiastuje nowe otwarcie w karierze popularnego twórcy. 

Być może Vega powinien kręcić tylko filmy pod tym tytułem – bo wychodzą mu one zdecydowanie najlepiej. Nowy "Pitbull" to jego najlepsze dzieło od czasu pamiętnego debiutu. Co nie znaczy jednak, że jest dobre. Oglądając kolejne części pitbullowej sagi i takie filmy jak "Botoks" czy "Bad Boy", wciąż czekałem, kiedy Vega zmieni ton na mroczniejszy i poważniejszy, a przy tym zrezygnuje z kabaretowych skeczy i struktury anegdotycznej, rozbijającej spójność fabuły. No i doczekałem się. Jego najnowszy film opowiedziany jest znacznie sprawniej, przedstawia koherentną, zrozumiałą historię i ani na chwilę nie popada w komediowy ton. Jego powaga jest jednak powagą księdza wygłaszającego kazanie z ambony – jest apodyktyczna, gniewna i karcąca. Choć Vega nie od dziś kręci kino ufundowane na moralności chrześcijańskiej, to "Pitbull" jest pierwszym w jego karierze filmem stricte religijnym.


Nie wiele zostało w nowym "Pitbullu" ze starego. Z postaci – jedynie Gebels. Ale Vegę ewidentnie ciągnie do starych "dobrych" czasów polski mafijnej, z jasnym podziałem na Pruszków i Wołomin. Rozpoczyna akcję w głębokich latach 90., podpierając się stylem zapożyczonym z "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa", ogołoconym jednak z lekkości i żartobliwości dzieła Macieja Kawulskiego. W bardzo długiej sekwencji otwierającej film głównym bohaterem jest Nos. Bandzior specjalizujący się w ładunkach wybuchowych opowiada swoje życie przygodnie spotkanej ekspedientce, która wkrótce zostanie jego żoną. Jego narracja ma na celu przedstawienie go jako jednoznacznej figury Złego, personifikację pozbawionego sumienia szatana. 

Vega nie byłby sobą, gdyby skonstruował fabułę według klasycznych prawideł. Więc to, co miało być wstępem, wydłużone zostało w sposób ponadnaturalny i – na dodatek – bez jakiejkolwiek motywacji. Nie wystarcza reżyserowi konstruowanie biografii Nosa w taki sposób, by wydobyć jego moralno-psychologicznego profil. Zahacza więc o mafijne porachunki wewnątrz Pruszkowa, zabójstwo Pershinga, a nawet o nadal niewyjaśnione morderstwo komendanta głównego policji – Marka Papały. Zdarzenia te nie mają najmniejszego związku z dalszą, zasadniczą akcją filmu, ale Vega w ten sposób najwidoczniej zaspokoił swoją potrzebę mityzacji historii rodzimej gangsterki.


Zatem, zasadnicza akcja filmu zawiązuje się mniej więcej w połowie trwania seansu. Wtedy przenosimy się do współczesności i koncentrujemy na paczce przyjaciół, studentów informatyki, których mierzi nieustanny brak gotówki. Jeden z nich wpada na genialny plan – będą obrabiać bogate domy, korzystając ze swoich umiejętności. Proceder idzie znakomicie do momentu, gdy ich ścieżki przetną się z Nosem. Dalsze losy bohaterów stają się jasne dla tych, którzy dobrze znają biblijną Księgę Wyjścia. Druga część filmu stanowi bowiem jej dość ścisłą adaptację z wykorzystaniem realiów współczesnego światka przestępczego.

Vedze w ogóle nie zależy na jakiejkolwiek subtelności. Cytaty ze Starego Testamentu sypią się z każdej strony, a każdy bohater ma swój pierwowzór w opowieści o Mojżeszu wyprowadzającym Izraelitów z domu niewoli. Rolę przywódcy bierze na siebie szef grupy studentów, Faraonem jest – rzecz jasna – Nos, a gorejącym krzewem – Gebels, który, jak się okazuje, jest ojcem współczesnego Mojżesza. Vega jest adaptatorem niezwykle skrupulatnym, w filmie więc pojawiają się i plagi egipskie, i oznaczanie drzwi niewinnych, a nawet przejście przez wielką wodę – zarówno potraktowaną metaforycznie, jak i całkiem dosłownie. "Pitbull" z powodzeniem więc może posłużyć jako drobiazgowa ilustracja Exodusu. Czekam, kiedy katecheci zaczną pokazywać go na lekcjach religii.

Vega najwidoczniej uwierzył, że jest autentycznym kinematograficznym pasterzem, który musi wieść swoje owieczki na zielone pastwiska. Zamiast kręcić wciągające historie, tworzy moralitety o bardzo jasnym wymiarze etycznym. Jego Bóg ma starotestamentowe oblicze: jest gniewny, karcący i zazdrosny. Wprowadza jasne zasady i wymaga pełnego podporządkowania. Na próżno poszukiwać w nim rysu chrystologicznego, niewiele tu miejsca na miłosierdzie. Trzeba przyznać, że przeniesienie Księgi Wyjścia w realia mafijne wcale nie było najgorszym pomysłem. W biblijnej opowieści jest bowiem wiele brutalności, przemocy, bezwzględności i zła, które są świetną pożywką dla kina gangsterskiego. Problem jednak w tym, że Vega sam uległ pokusie i złamał jedno z dziesięciu przykazań – jego film cierpi na nieumiarkowanie. Nieumiarkowanie, które pociąga za sobą bezrefleksyjną dosłowność doprowadzoną do ekstremum. Prowadzi ono nieźle pomyślane przedsięwzięcie nie do krainy miodem i mlekiem płynącej, lecz na rubieże niezamierzonej śmieszności. 


Najlepiej tę przesadę widać w postaciach. Przez to, że są one biblijnymi figurami, całkowicie tracą człowieczeństwo. Nos nie jest bohaterem z krwi i kości, lecz ulepionym z występku sługą ciemności. Do tego stopnia wyprany jest z ludzkiej autentyczności, że nawet mówi jak karykatura bondowskiego czarnego charakteru. A niewiarygodny antagonista całkowicie burzy dramatyzm fabuły. To samo dotyczy postaci Gebelsa, który nie jest już tą samą postacią z wcześniejszych odsłonach sagi. Do tej pory zawsze targały nim sprzeczne uczucia, lawirował na pograniczu prawa i występku, paktował z przestępcami i tkwił w moralnej strefie cienia. Tym razem "odwraca wektor zła" i nie jest już szeregowym policjantem, lecz wszechmogącym Bogiem-Ojcem, którego każda decyzja jest dobra, a gest trafiony. Wygląda więc na to, że wystarczy, by polscy policjanci odrobili lekcje z religii, by całkowicie wyplenić z naszych ulic zło i występek.

Vega stworzył film prawdziwie osobliwy, całkiem na poważnie wierzący w swoją biblijną doniosłość. Popularny twórca już nie jest dostarczycielem rozrywki dla mas. Stał się kaznodzieją. Kaznodzieją z karabinem maszynowym.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones